okazji Mikołajek zareklamować się może nie kto inny jak Miki!
Teraz wygląda na szczęśliwego kota, lecz jego życie nie było usłane różami. Został znaleziony jako dziki kotek na terenie szpitala Jurasza (stąd jego ksywka Juraszek : )). Po wstępnej diagnostyce i ‘kilku dniach’ miała go zaadoptować pewna Pani… która po Juraszka się nie zgłosiła i trafił on pod skrzydła stowarzyszenia z łatką kota, który ‘jest dziki i może nie dać się z niego zrobić domowego kota’.
Dzielny kociak stwierdził, że przeszłość zostawia za sobą, zmienia imię i ucieka do Meksyku… eee… znaczy się do domu tymczasowego. Początki nie były łatwe- dzikiemu kotu ciężko się przystosować do życia w szarym blokowisku. Przez pierwszą dobę nie ruszył się z transportera, dwie kolejne doby spędził przerażony za łóżkiem, a po kilku dniach karmienia z ręki (czym dogłębnie wzruszał swoją tymczasową opiekunkę) stwierdził, że człowiek jest spoko i zajął honorowe miejsce na kanapie.
Przez pierwsze chwile Miki jest nieśmiały w stosunku do nowych osób, jednak niech nie zwiodą Was te jego maślane oczęta- to wulkan energii i wariat w czystej postaci. Pogoń za wędką i za swoimi starszymi wujkami i przyszywaną kuzynką to priorytet każdego udanego dnia (zaraz po jedzeniu, oczywiście!). Gdy zmęczą go bitwy, gonitwy i swawole, zajmuje swoje ulubione miejsce- zaraz przy człowieku i uroczym miauczeniem i barankami prosi o uwagę i głaskanie. Rozbrzmiewa się wtedy urocze mruczenie i ‘gruuu mrrr mggrrruu’? Tak, zdecydowanie to jest to.
Miki świetnie dogaduje się z kotami i psami. Nie zaczepia bez potrzeby, można go głaskać, tarmosić i nosić na rękach, jest z tego taki mały królewicz.