UPDATE:
Kiedy wyjeżdżałam na urlop, Barburek jeszcze miał dziecięcą sierść. Myślałam, że taki puch już mu zostanie na zawsze. A tu ja przyjeżdżam po dwóch tygodniach i widzę pięknego młodziana o błyszczącej sierści. Gdyby nie nosek, jak u nietoperza, to może i bym nie poznała. Ale przecież to nosek Barbura, więc i pewnie futerko należy do niego! On też mnie poznał, ale to było dość łatwe, bo ja od lat mam dorosłą sierść i ten sam nos.
Barbur to nie jest kot, który udaje obrażonego po powrocie człowieka z nieobecności. Przez pierwsze dni towarzyszył mi maniakalnie WSZĘDZIE i spał w nocy wtulony dupką w moją szyję. Kiedy widzę teraz zdjęcia maleńkiego Barbura, aż mnie ściska w gardle, że z chorej, skundlonej kulki wyrósł na tak ślicznego kocurka. To wciąż jeszcze dzieciaczek, ale już widać, że zdobycie odznaki „idealny kot” przyjdzie mu w przyszłości bez żadnego trudu. Przytula, mruczy, opowiada, włazi na kolana, śpi obok laptopa, kiedy pracuję. Rodzi się między nami więź, której wolałabym uniknąć, kiedy chodzi o kotka na tymczasie. Ale co zrobić – nie kochać Barbura się nie da.
P.S. Ma białe futerko pod łapeczkami, na podeszwach. No czy to nie urocze?
Barbour to dziecko dość mocno sponiewierane przez kocie wirusy. Cały jęzorek miał w nadżerkach, pod noskiem – nadżerki, w oku – wrzód 🙁
Mimo to jest to najbardziej radosne i aktywne kocię, jakie widziałam. Bawi się dosłownie wszystkim, co napotka. Jest taką emanacją energii, że dorosłe koty chowają się po kątach, jak puchaty kulczak gna na przełaj na krótkich nóżkach.
Oczko, które zakrył na zdjęciu cień jest zasnute błonką i trochę zniekształcone, ale widzi.
Barbourek poleca się do rezerwacji adopcyjnej, a teraz biegnie zjeść kolację, bo jego apetyt na życie idzie w parze z apetytem na wszystko co się da zjeść : )