Karma karmie nierówna, czyli dlaczego warto czytać etykiety jedzenia dla kotów

Z radością obserwujemy, że coraz więcej kocich opiekunów jest świadomych faktu szkodliwości suchej karmy w żywieniu ich ukochanych futrzaków (o mechanizmach tej szkodliwości napiszemy wkrótce).

To duży postęp!

Żeby zaś pomóc Wam pójść jeszcze o krok dalej, spróbujemy wyjaśnić dlaczego nawet wśród karm mokrych spotykamy wiele takich, które nie przysłużą się zdrowiu Waszego zwierzęcia.

I choć doskonale zdajemy sobie sprawę, że mnogość zagadnień dotyczących kocich karm znacznie przekracza zakres tego wpisu, to jednak bardzo chcielibyśmy choć trochę ułatwić Wam poruszanie się w gąszczu tych trudnych wyborów i umożliwić selekcję negatywną produktów, które są… hm, po prostu do niczego.

Nadrzędne regulacje dotyczące składów czy oznaczeń na etykietach karm pochodzą od FEDIAF, czyli Europejskiej Federacji Przemysłu Żywieniowego Zwierząt Domowych. Co do zasady zobowiązuje ona producentów do odpowiedniego komponowania i opisywania puszkowanej diety naszych milusińskich, jednak dla nikogo z nas nie będzie zapewne zaskoczeniem, że złożoność tematu skutkuje nieprecyzyjnością zapisów, nierzadko skrzętnie wykorzystywaną przez producentów (rzadko za to – z korzyścią dla zwierząt).

Wiele z wprowadzonych przez FEDIAF regulacji i ujednoliceń jest jednak dla nas korzystnych i posłuży nam za swoisty drogowskaz.

Karma bytowa (pełnoporcjowa): co to takiego?

Dzięki regulacjom wprowadzonym do nazewnictwa żywieniowego jesteśmy w stanie już na pierwszy rzut oka ocenić, czy produkt, po który sięgamy, w ogóle nadaje się jako  podstawa codziennego żywienia naszego Mruczka.

Kryterium to spełniają jedynie karmy posługujące się nazwą „pełnoporcjowa” lub „bytowa”. Użycie tych sformułowań zapewnia, że dany pokarm może stanowić jedyne źródło składników odżywczych, a jego skład zaspokaja ich dzienne zapotrzebowanie (w tym na arcyważną taurynę!).

Wymagań tych nie spełniają karmy uzupełniające czy filetowe – zwracajmy na to uwagę na zakupach!

Co w składzie piszczy

Nie od dziś doskonale wiadomo, że koty to bezwzględni mięsożercy i podstawą ich żywienia powinno być mięso. Węglowodany dostarczane z pożywieniem nie są dla kotów ani zdrowe, ani potrzebne, przeciwnie – mogą prowadzić do wielu chorób, od biegunek, wzdęć i niestrawności po te o wiele groźniejsze, z cukrzycą na czele!

Właśnie dlatego pierwszym, co powinno skłonić Was do odstawienia karmy na półkę (lub wyrzucenie z wirtualnego koszyka), jest zawartość zbóż i/lub innych składników węglowodanowych.

Przykładem niechcianych komponentów są: zboża, ryż (badania naukowe mówią, że to jedna z najczęstszych przyczyn uczuleń!), ziemniaki, kasza, soja, groch, produkty uboczne pochodzenia roślinnego, cukier.
Dopuszczalny jest dodatek warzyw i owoców, jeśli nie przekracza 5%.

Przyjrzyjmy się teraz dokładniej samemu mięsu zawartemu w karmie.

Zgodnie z wytycznymi FEDIAF, producenci karm zobligowani są do podawania ich składu w określonej kolejności: na pierwszym miejscu występuje składnik, którego w karmie jest najwięcej, a na kolejnych pozycjach – następne składniki, zgodnie z ich malejącą zawartością.

Słowo „mięso” natomiast jest w karmach zarezerwowane dla mięsa mięśniowego i jest najbardziej pożądanym składnikiem, którego w opisie poszukujemy. Nieco mniej korzystne są wszelkie podroby, które mogą powodować rozluźnienie stolca u zwierzęcia.
Porządny skład nie ma się czego wstydzić i otwarcie pozwala się poznać, wyglądając np. tak:
Skład: 91 % wołowina z kaczką (z czego 26% mięso wołowe, 20% serca wołowe, 13% mięso kaczki ze skórą, 12% szyja kaczki, 10% wątroba kaczki, 5% żołądek kaczki, 5% krew z kaczki).

Przyznacie, że wygląda uczciwie?

Dla porównania zobaczmy przykładowy skład, który powinien wzbudzić naszą czujność:
Skład: mięso i produkty uboczne pochodzenia zwierzęcego, w tym 4% kurczaka.
I tyle.

Enigmatyczne „produkty uboczne pochodzenia zwierzęcego” to szeroki wachlarz niekoniecznie najwartościowszych komponentów jak np. pióra czy całe głowy drobiowe, które niekoniecznie chcielibyśmy widzieć w miseczkach naszych kotów.*
Czy dysponując taką informacją wiemy, jakie pożywienie tak naprawdę dostarczymy naszemu zwierzęciu?…
Właśnie dlatego producentom skrzętnie ukrywającym (dlaczego?…) co też zawiera oferowana przez nich puszeczka mówimy stanowcze: NIE.

Cena nie czyni cudów!

Pamiętajmy, że nie zawsze karma, która jest najdroższa, jest także najlepsza.
Choć trudno nie zgodzić się z faktem, że produkty najwyższej jakości zwykle osiągają wyższe ceny, to jednak często występuje zależność odwrotna: to wysoka cena stwarza pozory dobrej jakości!
Taki mechanizm marketingowy często wciąga konsumentów w pułapkę, z której jednak doskonale potrafimy się już wydostać, dzięki… tak, tak! Czytaniu etykiet 😊

Jakość broni się sama.

Łatwo ulec magii reklamy, kiedy rozmruczany piękny kociak przekonuje nas, że sam kupiłby to czy owo. Nie dajmy się jednak marketingowym chwytom i sami sprawdźmy, czy za tym uroczym przekazem idzie także dobra jakość, którą przecież każdy z nas chciałby ofiarować swojemu podopiecznemu.
Teraz wiecie już, jak to zrobić!

Wzrokowcom zaś podrzucamy ściągę obrazkową:

PS: O tym, jakie karmy warto wybierać, pialiśmy już w naszym Kocim Poradniku.
* dla dociekliwych – pod tym linkiem  https://europeanpetfood.org/wp-content/uploads/2022/03/Updated-Nutritional-Guidelines.pdf możecie zapoznać się z wytycznymi FEDIAF dot. wytycznych żywieniowych dla zwierząt domowych

Bibliografia: „Nie dla psa (i kota) kiełbasa”; A. Cholewiak – Góralczyk, Wyd. Otwarte, Kraków, 2020
„Rozmowa z kotem”; M. Biegańska – Hendryk, Buchmann, Warszawa, 2021
„Surowe Kotki i Psy” https://www.facebook.com/groups/surowe.kotki.i.psy

Ewa

Wolontariuszka, Technik Weterynarii, Chirurg stomatolog
Z jej chęcią chłonięcia wiedzy uważamy, że następna będzie licencja pilota 😉 Kobieta o wielkiej wiedzy o kotach i ich żywieniu i leczeniu. #barfToŻycie 🙂 Prywatnie mama stała Mohita i Gienia oraz tymczasowa- Steve'a.